Przed nami kolejna podróż pełna wrażeń i magicznych doznań. Nie polecimy w ciepłe kraje, nie zwiedzimy też orientu ani najzimniejszego miejsca na ziemi. Dziś za sprawą Kajki z Projekt : Człowiek przemierzymy EUROPĘ i jej najdalsze zakątki.
W poprzednich tygodniach zwiedzałyśmy kontynenty, które sprawiały, że czułyśmy gorąc pustyń, zapach przypraw i szum fal. Ich zupełna odmienność od naszej kultury dominowała w ciągu tych niesamowitych podróży. Kiedy w tym tygodniu przyszedł czas by zmierzyć się z Europą, szczerze powiem, że obawiałam się, iż temat okaże się nudny i mało barwny. Wszak u nas brak słoni, lwów i koali. Temperatura nie sięga u nas wyżej jak 35 stopni a malowanie dłoni jest dla nas abstrakcją. Jak bardzo się myliłam! Kiedy wsiąkłyśmy w temat Europy, nagle zaczęło nam się wydawać, że nie zdołamy jej poznać przez najbliższy miesiąc. Ilość różnorakich tradycji, potraw, zwyczajów i charakterystycznych miejsc powaliła nas na kolana.
Tradycyjnie zaczęłyśmy od map i zweryfikowania położenia poszczególnych państw i mieszkających w nich zwierząt oraz znanych budowli.
Większość zwierzaków Żaba już dobrze znała dlatego pooglądałyśmy zdjęcia z sieci oraz książkę (mój prezent od chrzestnego na urodziny ;) ) "Leśne zwierzęta"
Kiedy pytania Żaby na temat zwierzaków się skończyły, wzięłyśmy kartkę i postanowiłyśmy na początek zrobić z papieru bociana - symbol Polski. Tak myślę, ze bociana można za ów symbol uznać, z czym Wam się Polska kojarzy? Bo miałam z tym problem i zastanawiałam się co odpowiedzieliby obcokrajowcy. Pewnie Wałęsa i Jan Paweł II, ale dla mojej 3-latki tłumaczenie idei Solidarności to chyba lekka przesada ;)
Zwróćcie uwagę na bocianią głowę. To pani bocianowa! Ma rzęsy i pomalowane jedno oko (drugiego nie zdążyła bo ją pan bocian poganiał ;) ) Najważniejszym jednak elementem tegoż rysunku jest uśmiech pani bocianowej niezależny od długiego czerwonego dzioba :D
Z Polską kojarzą się nam również maki i zrobiliśmy je razem z Żabą tylko w aparacie padła bateria i zdjęcia w tym miejscu będą jutro ;)
POLSKA
Stolica Polski to WARSZAWA
Warszawa |
Polskie Tatry |
Na mapach pokazałam Żabie województwa i główne polskie miasta oraz naszą małą aczkolwiek uroczą wieś. Kiedy zaznajomiłyśmy się już z położeniem ojczyzny, poczytałyśmy troszkę o innych krajach.
Żabę najbardziej zaciekawiła Holandia, Francja i Hiszpania dlatego żeby jeszcze bardziej zainteresować ją tymi krajami do każdego z nich wykonałyśmy, najbardziej kojarzące się z danym państwem symbole.
HISZPANIA
Stolica Hiszpanii to MADRYT
Ulice Madrytu |
Tancerka Flamenco |
Hiszpania niezaprzeczalnie kojarzy nam się z corridą i bykami oraz tancerkami flamenco, dlatego nasz rolkowy zwierzak to dzisiaj sympatyczny byczek :)
Tancerki będą również w tym miejscu ;)
HOLANDIA
Stolica Holandii to AMSTERDAM
Holenderskie kamienice |
Tulipany i wiatraki - symbol Holandii |
FRANCJA
Stolica Francji to PARYŻ
Panorama Paryża |
Wieża Eiffla |
W tym tygodniu ręcznych prac związanych z projektem było mniej bo totalnie wsiąkłyśmy w czytanie. Opowieści z różnych stron Europy sprawiły, że nasz weekend majowy, przymusowo spędzony w domu z antybiotykiem był bardzo baśniowy i pełen przygód. Oto co czytałyśmy.
Alonuszka, baśnie i podania ludowe Rosji
Żabie najbardziej do gustu przypadła baśń o Niedźwiedziu Miszce, który porwał dwie siostry Maszę i Daszę.
Tańce Polskie, Wandy Chotomskiej to rymowane wiersze o polskich tańcach.
Legendy warszawskie i czytana po kilka razy legenda o warszawskiej syrence
Ptaki czarownicy, baśnie fińskie zrobiły na Żabie najmniejsze wrażenie bo dużo z treści musiałam cenzurować i zmieniać.
Legenda o poznańskich koziołkach bardzo fajnie napisana legenda, z rymem i humorem, którą Żaba słucha zawsze z zaciekawieniem.
Na koniec przeczytałam Żabie bardzo popularną w Hiszpanii bajkę o Półkurku.
Była kiedyś piękna czarna kwoka, która miała duże stadko kurcząt. Wszystkie się udały oprócz najmłodszego. Starsze były śliczne, pulchniutkie, okrąglutkie, a to najmłodsze wyglądało tak nędznie, kiedy wykluło się z jajka, że matka pomyślała ze zgrozą: ,,to chyba nie moje dziecko!"
Ale to było jej dziecko, tylko nie wyrosło w skorupce jak należy. Wydawało się, jakby ktoś przekrajał kurczę na pół i połówkę wypuścił w świat. Pisklę miało tylko jedną nóżkę, jedno skrzydełko, jedno oczko, połowę główki i połowę dziobka.
Kwoka zmartwiła się i powiedziała:
— No cóż, mój najmłodszy to nie kogutek, tylko nieudany półkurek. Z tamtych wyrosną przystojne koguty, każdy z nich będzie kiedyś rządził stadkiem na własnym podwórku. A to małe biedactwo będzie musiało zawsze trzymać się matki, bo samo nie da sobie rady. Nazwała tego synka Medio Pollito. Bo to się działo w Hiszpanii, a Medio Pollito znaczy po hiszpańsku: ,,pół kurczęcia".
Ale chociaż Medio Pollito wyglądał tak niepokaźnie, matka przekonała się wkrótce, że jej półkurek wcale nie jest niezaradny i że nie chce zostawać wciąż pod jej opieką. Starsze kurczęta były grzeczne i posłuszne. Kiedy na nie zakwokała, każde pisnęło w odpowiedzi: “idę, mamo" i zaraz gromadziły się dokoła niej. Tymczasem Medio Pollito lubił wałęsać się sam, chociaż miał tylko jedną nóżkę. Kiedy matka go wołała, nie przychodził wcale, a potem się tłumaczył:
— Ja nic nie słyszałem, mamo, przecież mam tylko jedno ucho.
Gdy kwoka prowadziła swoje dzieci na spacer, przechodziła z nimi obok pola kukurydzy. Ani się opatrzyła, a już półkurek hop! hop! skoczył na jednej nodze między kukurydzę i nikt nie wiedział, gdzie się schował, bo pole było duże.
Szukali go bracia i siostry, matka zaniepokojona biegała to tu, to tam i wołała:
— Medio Pollito, gdzie jesteś? Odezwij się, Medio Pollito!
A on nic. Dopiero później wychodził spomiędzy łodyg i liści kukurydzy gdzieś na
krańcu pola. Kiedy podrósł, zrobił się jeszcze bardziej nieposłuszny. Sprzeciwiał się rodzeństwu, do matki nieraz odzywał się niegrzecznie.
Pewnego dnia przepadł gdzieś znowu i nie było go dłużej niż zwykle. Kiedy nareszcie wrócił do domu, podszedł do matki w podskokach, popatrzył na nią hardo swoim czarnym oczkiem i oświadczył:
— Mamo, znudziło mi się na naszym podwórku. Nie ma na co popatrzeć. Pole kukurydzy to także nic ciekawego, nikogo się tam nie spotyka. Pójdę do Madrytu, do króla.
— Do Madrytu, Medio Pollito? — wykrzyknęła matka. — Ach, ty mój niemądry półkurku!
To by była daleka podróż nawet dla dużego kurczaka, a ty, moje maleństwo, nie
doszedłbyś nawet do połowy drogi. Nie, nie, zostań w domu z mamusią. Może kiedyś, jak dorośniesz, wybiorę się z tobą na jakąś małą wycieczkę.
Ale Medio Pollito uparł się. Nie słuchał ani matki, ani rodzeństwa, chociaż mu odradzano.
— Właśnie że pójdę do Madrytu, pójdę, pójdę! — wołał zaperzony. — Co wam z tego przyjdzie, że będziecie się tłoczyć na ciasnym podwórku? Kiedy już będę miał piękne, własne podwórze przy królewskim pałacu, wtedy może was zaproszę, żebyście mnie dwiedzili. Nie powiedział nawet “do widzenia". Znikł, podczas gdy jego bracia i siostry byli zajęci dziobaniem śniadania. Kiedy spostrzegli, że go nie ma, Medio Pollito już skakał gościńcem w stronę Madrytu.
Matka domyśliła się, w którą stronę uciekł. Dogoniła go i chciała zawrócić do domu. Ale półkurek wyrwał się jej i pobiegł jeszcze prędzej.
— Synku, syneczku, bądź przynajmniej dobry i usłużny dla każdego, kogo spotkasz! — wołała za nim matka.
Półkurek nie słuchał, nawet się nie obejrzał. Po południu, kiedy wędrował polem na przełaj, napotkaj strumyk. Strumyk zaszemrał:
— Mój kogutku, bardzo cię proszę, pomóż mi. Widzisz to miejsce, gdzie rozrosły się szuwary? Tak mi tam ciasno, że ledwo mogę przepłynąć. Powyrywaj, trochę szuwarów i poszerz mi łożysko, mój drogi!
— Co, mam tracić czas na wyrywanie jakichś tam szuwarów nędznemu strumykowi? — zapiał Medio Pollito, potrząsając dumnie swoim półogonkiem. — Radź sobie sam, zamiast przeszkadzać podróżnym, kiedy się śpieszą. Ja idę do Madrytu, do króla. I hop! hop! hop! — pokuśtykał dalej.
Następnego dnia napotkał mały ogieniek. Obozowali tam przedtem Cyganie, a teraz już odjechali i nie było komu zająć się ogniem.
— Mój kogutku, bardzo cię proszę, pomóż mi — syknął ogieniek. — Patrz, ledwo się kurzę i zaraz zgasnę, jeżeli mi nie przyrzucisz trochę patyczków i suchych liści.
— Szkoda mi czasu, mam ważniejsze sprawy do załatwienia — zapiał Medio Pollito swoim cienkim półgłosikiem. — Sam sobie nazbieraj patyków. Ja idę do Madrytu, do króla. I hop! hop! hop! — pokuśtykał dalej.
Na trzeci dzień, kiedy już był niedaleko Madrytu, przechodził obok wielkiego kasztana. Wiatr zaplątał się między gałęzie i nie mógł się uwolnić.
— Mój kogutku, bardzo cię proszę, pomóż mi — zaszumiał wiatr. — Skocz tu do mnie na górę, bo sam nie potrafię wyplątać się spomiędzy gałęzi i liści. Wyplącz mnie swoim zgrabnym dziobkiem, bo tak mi tu niewygodnie i duszno!
— To twoja wina, po coś tędy wiał? — zapiał Medio Pollito.
— Sam się wyplącz, ja nie mam czasu ci pomóc. Idę do Madrytu, do króla. I hop! hop! hop! — pokuśtykał dalej. Było mu wesoło, bo teraz widział już w oddali wieże i dachy Madrytu. Wszedł do miasta i zobaczył przed sobą wspaniały pałac. U wrót stali żołnierze. Domyślił się, że to pałac królewski.
Skacząc na bardzo zmęczonej nóżce, półkurek próbował podejść do głównej bramy, żeby tam poczekać na króla. Ale kucharz królewski spostrzegł go przez okno i zawołał:
— O, widzę coś, czego mi właśnie potrzeba!
Bo przed chwilą król przysłał pazia z rozkazem, żeby mu kucharz ugotował na obiad rosół z kurczęcia. Kucharz otworzył okno, wychylił się i złapał półkurka. Plusk! wrzucił go prosto do garnka z wodą, który stał obok pieca.
Ach, jak tam było mokro i nieprzyjemnie! Woda zalała łebek Media Pollita, wlewała mu się do półdziobka, zasłoniła oczko...
— Wodo, wodo — zapiał półkurek ochrypłym półgłosikiem — zlituj się nade mną, nie top mnie!
— A pamiętasz, jak mi nie chciałeś pomóc, kiedy płynęłam strumykiem? —
zabulgotała woda. — Nie utopię cię, bo mi ciebie żal, ale musisz zostać ukarany, żebyś popamiętał.
I znów chlusnęła na półkurka, aż się zachłysnął i pozlepiały mu się pióra na skrzydełku i na półogonku.
Ogień zaczął grzać wodę w garnku, a Medio Pollito rzucał się biedaczysko z boku na bok i piał:
— Ogniu, przestań! Ogniu, za gorąco! Nie parz mnie tak, bo to boli i ugotuję się na śmierć!
— A pamiętasz, jak nie chciałeś mi pomóc, kiedy gasłem i prosiłem cię o patyczki i o zeschłe liście? Nie ugotuję cię, bo mi ciebie żal, ale musisz zostać ukarany, żebyś popamiętał.
Wtem jeden z kuchcików potrącił garnek niechcący. Garnek się przewrócił, woda
wylała się na ceglaną-podłogę i ledwo żywy Medio Pollito wyskoczył przez okno.
Zanim kucharz zdążył go chwycić, burzliwy wiatr porwał półkurka i zakręcił nim w powietrzu tak gwałtownie, że malec ledwo mógł oddychać, a serduszko tak mu biło, że o mało nie pękło.
— Wietrze, wietrze — zapiał Medio Pollito zamierającym półgłosikiem — jeżeli będziesz mnie tak podrzucać i kręcić mną jak bąkiem, to nie wytrzymam i umrę. Pozwól mi odpocząć, bo...
Zabrakło mu tchu i nie dokończył.
— A pamiętasz, jak nie chciałeś mi pomóc, kiedy zaplątałem się w gałęziach kasztana? — zaświstał wiatr. — Nie zabiję cię, bo mi ciebie żal, ale musisz zostać ukarany, żebyś popamiętał.
Poniósł go nad dachami aż na dzwonnicę najwyższego kościoła. Tam go zatknął na samym szczycie.
I sterczy tam półkurek po dziś dzień. Jeżeli kto z was pojedzie do Madrytu, niech
przejdzie się po ulicach aż do najwyższego kościoła, to go zobaczy.
Stoi Medio Pollito na swojej jednej nóżce, skrzydełko opuścił i jednym oczkiem
rozgląda się po okolicy. Wiatr nim kręci, żeby mógł wszystko obejrzeć.
Ale to było jej dziecko, tylko nie wyrosło w skorupce jak należy. Wydawało się, jakby ktoś przekrajał kurczę na pół i połówkę wypuścił w świat. Pisklę miało tylko jedną nóżkę, jedno skrzydełko, jedno oczko, połowę główki i połowę dziobka.
Kwoka zmartwiła się i powiedziała:
— No cóż, mój najmłodszy to nie kogutek, tylko nieudany półkurek. Z tamtych wyrosną przystojne koguty, każdy z nich będzie kiedyś rządził stadkiem na własnym podwórku. A to małe biedactwo będzie musiało zawsze trzymać się matki, bo samo nie da sobie rady. Nazwała tego synka Medio Pollito. Bo to się działo w Hiszpanii, a Medio Pollito znaczy po hiszpańsku: ,,pół kurczęcia".
Ale chociaż Medio Pollito wyglądał tak niepokaźnie, matka przekonała się wkrótce, że jej półkurek wcale nie jest niezaradny i że nie chce zostawać wciąż pod jej opieką. Starsze kurczęta były grzeczne i posłuszne. Kiedy na nie zakwokała, każde pisnęło w odpowiedzi: “idę, mamo" i zaraz gromadziły się dokoła niej. Tymczasem Medio Pollito lubił wałęsać się sam, chociaż miał tylko jedną nóżkę. Kiedy matka go wołała, nie przychodził wcale, a potem się tłumaczył:
— Ja nic nie słyszałem, mamo, przecież mam tylko jedno ucho.
Gdy kwoka prowadziła swoje dzieci na spacer, przechodziła z nimi obok pola kukurydzy. Ani się opatrzyła, a już półkurek hop! hop! skoczył na jednej nodze między kukurydzę i nikt nie wiedział, gdzie się schował, bo pole było duże.
Szukali go bracia i siostry, matka zaniepokojona biegała to tu, to tam i wołała:
— Medio Pollito, gdzie jesteś? Odezwij się, Medio Pollito!
A on nic. Dopiero później wychodził spomiędzy łodyg i liści kukurydzy gdzieś na
krańcu pola. Kiedy podrósł, zrobił się jeszcze bardziej nieposłuszny. Sprzeciwiał się rodzeństwu, do matki nieraz odzywał się niegrzecznie.
Pewnego dnia przepadł gdzieś znowu i nie było go dłużej niż zwykle. Kiedy nareszcie wrócił do domu, podszedł do matki w podskokach, popatrzył na nią hardo swoim czarnym oczkiem i oświadczył:
— Mamo, znudziło mi się na naszym podwórku. Nie ma na co popatrzeć. Pole kukurydzy to także nic ciekawego, nikogo się tam nie spotyka. Pójdę do Madrytu, do króla.
— Do Madrytu, Medio Pollito? — wykrzyknęła matka. — Ach, ty mój niemądry półkurku!
To by była daleka podróż nawet dla dużego kurczaka, a ty, moje maleństwo, nie
doszedłbyś nawet do połowy drogi. Nie, nie, zostań w domu z mamusią. Może kiedyś, jak dorośniesz, wybiorę się z tobą na jakąś małą wycieczkę.
Ale Medio Pollito uparł się. Nie słuchał ani matki, ani rodzeństwa, chociaż mu odradzano.
— Właśnie że pójdę do Madrytu, pójdę, pójdę! — wołał zaperzony. — Co wam z tego przyjdzie, że będziecie się tłoczyć na ciasnym podwórku? Kiedy już będę miał piękne, własne podwórze przy królewskim pałacu, wtedy może was zaproszę, żebyście mnie dwiedzili. Nie powiedział nawet “do widzenia". Znikł, podczas gdy jego bracia i siostry byli zajęci dziobaniem śniadania. Kiedy spostrzegli, że go nie ma, Medio Pollito już skakał gościńcem w stronę Madrytu.
Matka domyśliła się, w którą stronę uciekł. Dogoniła go i chciała zawrócić do domu. Ale półkurek wyrwał się jej i pobiegł jeszcze prędzej.
— Synku, syneczku, bądź przynajmniej dobry i usłużny dla każdego, kogo spotkasz! — wołała za nim matka.
Półkurek nie słuchał, nawet się nie obejrzał. Po południu, kiedy wędrował polem na przełaj, napotkaj strumyk. Strumyk zaszemrał:
— Mój kogutku, bardzo cię proszę, pomóż mi. Widzisz to miejsce, gdzie rozrosły się szuwary? Tak mi tam ciasno, że ledwo mogę przepłynąć. Powyrywaj, trochę szuwarów i poszerz mi łożysko, mój drogi!
— Co, mam tracić czas na wyrywanie jakichś tam szuwarów nędznemu strumykowi? — zapiał Medio Pollito, potrząsając dumnie swoim półogonkiem. — Radź sobie sam, zamiast przeszkadzać podróżnym, kiedy się śpieszą. Ja idę do Madrytu, do króla. I hop! hop! hop! — pokuśtykał dalej.
Następnego dnia napotkał mały ogieniek. Obozowali tam przedtem Cyganie, a teraz już odjechali i nie było komu zająć się ogniem.
— Mój kogutku, bardzo cię proszę, pomóż mi — syknął ogieniek. — Patrz, ledwo się kurzę i zaraz zgasnę, jeżeli mi nie przyrzucisz trochę patyczków i suchych liści.
— Szkoda mi czasu, mam ważniejsze sprawy do załatwienia — zapiał Medio Pollito swoim cienkim półgłosikiem. — Sam sobie nazbieraj patyków. Ja idę do Madrytu, do króla. I hop! hop! hop! — pokuśtykał dalej.
Na trzeci dzień, kiedy już był niedaleko Madrytu, przechodził obok wielkiego kasztana. Wiatr zaplątał się między gałęzie i nie mógł się uwolnić.
— Mój kogutku, bardzo cię proszę, pomóż mi — zaszumiał wiatr. — Skocz tu do mnie na górę, bo sam nie potrafię wyplątać się spomiędzy gałęzi i liści. Wyplącz mnie swoim zgrabnym dziobkiem, bo tak mi tu niewygodnie i duszno!
— To twoja wina, po coś tędy wiał? — zapiał Medio Pollito.
— Sam się wyplącz, ja nie mam czasu ci pomóc. Idę do Madrytu, do króla. I hop! hop! hop! — pokuśtykał dalej. Było mu wesoło, bo teraz widział już w oddali wieże i dachy Madrytu. Wszedł do miasta i zobaczył przed sobą wspaniały pałac. U wrót stali żołnierze. Domyślił się, że to pałac królewski.
Skacząc na bardzo zmęczonej nóżce, półkurek próbował podejść do głównej bramy, żeby tam poczekać na króla. Ale kucharz królewski spostrzegł go przez okno i zawołał:
— O, widzę coś, czego mi właśnie potrzeba!
Bo przed chwilą król przysłał pazia z rozkazem, żeby mu kucharz ugotował na obiad rosół z kurczęcia. Kucharz otworzył okno, wychylił się i złapał półkurka. Plusk! wrzucił go prosto do garnka z wodą, który stał obok pieca.
Ach, jak tam było mokro i nieprzyjemnie! Woda zalała łebek Media Pollita, wlewała mu się do półdziobka, zasłoniła oczko...
— Wodo, wodo — zapiał półkurek ochrypłym półgłosikiem — zlituj się nade mną, nie top mnie!
— A pamiętasz, jak mi nie chciałeś pomóc, kiedy płynęłam strumykiem? —
zabulgotała woda. — Nie utopię cię, bo mi ciebie żal, ale musisz zostać ukarany, żebyś popamiętał.
I znów chlusnęła na półkurka, aż się zachłysnął i pozlepiały mu się pióra na skrzydełku i na półogonku.
Ogień zaczął grzać wodę w garnku, a Medio Pollito rzucał się biedaczysko z boku na bok i piał:
— Ogniu, przestań! Ogniu, za gorąco! Nie parz mnie tak, bo to boli i ugotuję się na śmierć!
— A pamiętasz, jak nie chciałeś mi pomóc, kiedy gasłem i prosiłem cię o patyczki i o zeschłe liście? Nie ugotuję cię, bo mi ciebie żal, ale musisz zostać ukarany, żebyś popamiętał.
Wtem jeden z kuchcików potrącił garnek niechcący. Garnek się przewrócił, woda
wylała się na ceglaną-podłogę i ledwo żywy Medio Pollito wyskoczył przez okno.
Zanim kucharz zdążył go chwycić, burzliwy wiatr porwał półkurka i zakręcił nim w powietrzu tak gwałtownie, że malec ledwo mógł oddychać, a serduszko tak mu biło, że o mało nie pękło.
— Wietrze, wietrze — zapiał Medio Pollito zamierającym półgłosikiem — jeżeli będziesz mnie tak podrzucać i kręcić mną jak bąkiem, to nie wytrzymam i umrę. Pozwól mi odpocząć, bo...
Zabrakło mu tchu i nie dokończył.
— A pamiętasz, jak nie chciałeś mi pomóc, kiedy zaplątałem się w gałęziach kasztana? — zaświstał wiatr. — Nie zabiję cię, bo mi ciebie żal, ale musisz zostać ukarany, żebyś popamiętał.
Poniósł go nad dachami aż na dzwonnicę najwyższego kościoła. Tam go zatknął na samym szczycie.
I sterczy tam półkurek po dziś dzień. Jeżeli kto z was pojedzie do Madrytu, niech
przejdzie się po ulicach aż do najwyższego kościoła, to go zobaczy.
Stoi Medio Pollito na swojej jednej nóżce, skrzydełko opuścił i jednym oczkiem
rozgląda się po okolicy. Wiatr nim kręci, żeby mógł wszystko obejrzeć.
ile książkowych inspiracji :)
OdpowiedzUsuńSuper! ale piękna ta mapa Europy pokazująca charakterystyczne rzeczy z danego państwa. Czekałam na jakąś bajkę z Hiszpanii :)
OdpowiedzUsuńPiękna ta baśń o pólkurku, a jeśli chodzi o całe spotkanie, to mnóstwo udało się Wam zrobić :)
OdpowiedzUsuń