20 sierpnia 2014

Bunt na pokładzie



Myślałam, że mnie to nie dotyczy, że takie historie będę znała tylko z opowiadań lub przeczytanych opowieści....Jakże się myliłam.



Kiedy urodziła się Żaba myślałam, że powiłam aniołka. Spokojna, grzeczna, pięknie spała, jadła, bawiła się. Do momentu gdy skończyła 18 m nie wiedziałam, co to znaczy biegać za dzieckiem ;) Od 1,5 roku jednak coś ruszyło i zrobiła się żywa jak sreberko - nadal jednak grzeczna.

Myślałam, że brak buntu dwulatka, histerii, wymuszeń, spazmatycznych płaczów to kwestia wychowania, choć dobrze znałam teorię na temat różnych zachowań małych dzieci. Mnie to jednak nie dotyczyło.

Wtedy urodził się Grzebcio. Nasz SYN. Ciemnooki, ciemnowłosy. Zupełnie inny z wyglądu niż Żaba. Inny również z charakteru. Od samego początku dawał mi do zrozumienia, że nie będzie prosto.....Jako noworodek bardzo płaczliwy, potrzebujący dużo więcej uwagi niż starsza siostra. Mijające miesiące nie pomniejszały tychże "dolegliwości". Emocjonalność to jego drugie ja. Kiedy się smuci lub jest zły to na całego. Z płaczem, łzami, szlochaniem i przeżywaniem. Jednak kiedy jest radosny i szczęśliwy tak samo ekspresyjnie ów radość wyraża.

Wczoraj pierwszy raz w tak konkretny sposób doświadczyliśmy zachowania, które dotąd było nam zupełnie obce. Cyrk jaki odstawił nam Grzebcio podczas zakupów w markecie był przedstawieniem godnym odznaczenia.
Czułam się jak w jakimś niemym, starym filmie lub na projekcji Benny Hilla.

W wózku siedzieć nie chciał. Wyłaził. Wzięłam go więc na ręce co by oglądał świat z innej perspektywy. W tej pozycji wyrywał się, krzyczał i skrzeczał. W końcu postawiłam go na podłogę. I się zaczęło. Ściąganie z półek, wrzucanie do wózka, ciągnięcie za sukienkę, uciekanie gdzie pieprz rośnie.
Jednym słowem totalny Meksyk. 

I te spojrzenia "życzliwych". Co tam spojrzenia.....komentarze jakie. Jedna pani stwierdziła, że dziecka wychować nie umiemy, inna że ona w dupsko by strzeliła to od razu by wiedział gdzie jego miejsce (!!!) 1,5 roczny chłopiec.....który nie bardzo odróżnia jeszcze plac zabaw od półek sklepowych.

Nie odpowiadałam. Bo po co szargać sobie nerwy. I tak nikomu nie przepowiesz. Robiłam się tylko coraz bardziej purpurowa. Nie ze wstydu. Ze złości, że ciągle w naszym społeczeństwie pokutuje wychowanie siłowe. Jak się źle zachowuje....trzeba lać i patrzeć jak du.pa puchnie (to ulubione powiedzenie jednego z naszych znajomych).

Ze sklepu wyszliśmy tak szybko jak się dało.
Jak zareagowalibyście w takiej sytuacji?? 

4 komentarze:

  1. Na pewno nie biciem. U nas tego rodzaju "cyrki" zdarzają się niezwykle rzadko. Staramy się z mężem podejść do nich cierpliwie, z pogadanką czekamy aż małe się po prostu uspokoi. A jak była w wieku Grzebcia to po prostu robiliśmy ewakuację ze sklepu. Małe dzieci rządzą się własnymi prawami i jako rodzice musimy wziąć to pod uwagę. A złość jak już mnie bierze to właśnie na takich "życzliwych".

    OdpowiedzUsuń
  2. Och jak ja to doskonale rozumiem. Mój Cukiereczek był dzieckiem modelowym - mało płakał, nie marudził i żadnego buntu nie było. Byłam przekonana, że jestem Matką Idealną i że to moje wychowanie spowodowało, że syn jest taki cudowny. Do czasu gdy nie powiłam drugiego, który jest totalnym przeciwieństwem. Właśnie na 2,5 roku i jesteśmy w samym apogeum buntu!
    Pozdrawiam i wytrwałości życzę!

    OdpowiedzUsuń
  3. mój Żuk jako tako zachowuje się w sklepie, zazwyczaj zakupy zaczynają się oświadczeniem że chce bułeczkę - dostaje ją i siedzi sobie w wózku podgryzając i od czasu woła a może weźmiemy to? a co do bicia poza tym że NIE popieram to jeszcze bym się przy okazji bała w miejscu publicznym uderzyć dziecko - można sobie tym sposobem napytać niezłej biedy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi :) moja córcia też zawsze bułeczkę w markecie woła , nawet jak jest na świeżo po obiedzie ;)

      Usuń